Witaj w naszym geocachingowym sklepie!

Piętaszek i marrakeskie kesze

29 / 09 / 2018

Piętaszek i marrakeskie kesze

Keszomaniak w Afryce – diagnoza przypadku

 

Nareszcie! Kiedy większość „normalnych” ludzi skończyła wakacje i wykorzystała swój urlop, nadszedł czas, żeby i  Piętaszek mógł uszczknąć coś ze swojego przydziału. Jak już korzystać to przytupem, więc nie dość, że skierowałem swe keszerskie oko poza granice Polski, to jeszcze udało mi się wyrwać z Europy, czego ponoć nikt ze znajomych się nie spodziewał. W sumie nie tak dawno temu sam bym się nie spodziewał, ale skoro ludzie jeżdżą w różne dziwne miejsca i udaje im się jakoś wrócić, to dlaczego mi miałoby się nie udać? Zwłaszcza, że mój target to turystyczne serce Maroka – Marrakesz. Tak więc tanie linie, tani hotel i w drogę! Aaaa! Jeszcze tylko zapisanie na liście tutejszych keszyków, żeby nie było, że wrócę z pustymi rękami, zamówienie okazjonalnego drewniaka i pierwszy zakup w swoim własnym sklepie 😀 Na przekór złym językom zaopatrzyłem się w czapkę, żeby w główkę nie smażyło i jasność umysłu wciąż pozostawała na najwyższych obrotach. I tak właśnie było! No może oprócz momentów słabości, które przecież każdemu się mogą zdarzyć 😉

 

Marrakesz – miasto ul

 

Afrykańskie słońce było, co by nie mówić, niezbyt nachalne i przyjemne jednocześnie. Chociaż w najgorętszych godzinach potrafiło dać we znaki, ale umówmy się, niecodziennie się do Afryki jeździ i kesze też czekać nie będą wiecznie, więc chcąc wprowadzić nieco uśmiechu na moją geocachingową mapę, starałem się wykorzystać czas maksymalnie, co zaowocowało przebyciem w pierwszy dzień ok 8-9 kilometrów pieszo. Jak tak teraz myślę, po czasie, to w kolejne dni chyba nie było mniej, więc o leżeniu plackiem mowy nie było. I dobrze! Marrakesz przeszedłem prawie wzdłuż i wszerz, oglądając najciekawsze miejsca i podejmując naprawdę świetne kesze, o czym będzie za chwilę.

 

Zanim jednak przejdziemy do tego, co tygryski i tygrysice lubią najbardziej, Geocachingu znaczy się, kilka zdań o samym mieście. Setki stron internetowych powiedzą, że najbardziej popularne i warte obejrzenia miejsca to plac Dżamaa al-Fina, brama Agnaou, meczet Koutoubia czy Muzeum Marrakeszu, więc nie chcąc powielać utartych schematów, podzielę się kilkoma pierwszymi wrażeniami ze zderzenia kulturowego, jakie nastąpiło po wylądowaniu.

 

W Maroku trzeba się targować. Można odnieść wrażenie, że nie targowanie się jest ujmą dla potencjalnego partnera biznesowego. A wszystko zaczyna się już od postoju taxi na lotnisku.

 

– How much? – pytam przypomniawszy sobie setki godzin spędzonych na nauce angielskiego od przedszkola począwszy.

– 150 dirhams! – odpowiada gość odpowiedzialny za łapanie klientów i wsadzanie ich do taksówki.

 

Nie wiem czy to afrykański klimat, lektura poradników przed wyjazdem czy najzwyklejsza troska o zasób mojego portfela, ale przejście do negocjacji przyszło mi nadzwyczaj naturalnie, budząc zdziwienie u mnie samego.

 

– Too much! – mówię lamentując przy okazji, że nie zarabiam w Euro.

– 100 dirhams! – gościowi chyba też zaczęło się robić smutno, że nie zarabiam w Euro. Myślałem przez chwilę, że w przypływie refleksji obaj siądziemy i zaczniemy z tego powodu płakać. Na szczęście do tego nie doszło.

– Olaboga! – niemal krzyczę wniebogłosy – too much! Too much! 70 dirhams! – mówię niemal ze łzami w oczach.

– It’s big taxi! 100 dirhams!

– Mogę jechać small taxi za 70! – mówię zrozpaczony.

W międzyczasie ustaliliśmy, że Lewandowski jest z Polski, a w Warszawie jest „Liga Warszawa”, poza tym Kraków to piękne miasto i nasi byli o wiele wcześniej przede mną, niosąc kaganek oświaty i ucząc zwrotów grzecznościowych typu: „zajebiście” tudzież „jądra wielbłąda”. Nie obyło się również bez szlagierów typu „w ściebziesinie chsiąść bźmi w cicinie”. Sielanka trwała i nawet zaczęliśmy się zbliżać do jakiegoś konsensusu.

 

– 90 dirhams my friend! I is good price! – zeszliśmy poniżej granicy psychologicznej.

– 80 dirhams it’s much better price my friend! – mówię pewien swojej racji.

 

Suma summarum stanęło na 85 dirhamach (ok. 8,5 Euro) za podwózkę 6 km. I mam wrażenie, że wszyscy byli zadowoleni.

 

Centrum miasta to duży, naprawdę duży plac targowy obejmujący swoim zasięgiem zarówno plac jak i większość okolicznych domów. Gąszcz ulic i setki kramów sprawiają, że można poczuć się jak w ulu, gdzie każda pszczółka wie co robić, oprócz Ciebie. Trutniu jeden. Jeżeli ktoś nie nawykł do zaczepiania, zagradzania drogi, kontaktu fizycznego (klepanie po ramieniu itd.) czy minimalizowania granicy intymnej do minimum, może się poczuć nieco nieswojo, ale co tam. Grunt to trzymać azymut na kesza i saszetkę z dokumentami i pieniędzmi w ręce. Tam jesteś, według zapewnień, „friend” i każdy ma „special price”, więc można przymknąć oko na drobne niedogodności. Kupisz tam wszystko. Sok, jedzenie, dywan, buty, biżuterię, pamiątki, żywe i martwe zwierzęta, kosmetyki, lampy i inne meble oraz wiele, wiele innych. Ot, np. sztuczną szczękę lub pojedynczego zęba w antykwariacie. Przejdźmy jednak do konkretów.

Piętaszek i marrakeskie kesze

 

Geocachingowa mapa Marrakeszu wskazywała mi 16 potencjalnych celów, które rzecz jasna były dla mnie nie mniejszą atrakcją niż wspomniane wcześniej zabytki. W keszerskim koszyku czekały 2 EC, 1 zagadka i 13 keszy tradycyjnych. Będąc na placu al-Fina obrałem azymut na najbliższą skrzynkę znajdującą się ok 350 metrów w linii prostej ode mnie. Niby niewiele, ale marsz w gąszczu ludzi i specyficznym klimacie był dość wymagający. Po przebiciu się przez stoiska z wyrobami skórzanymi, płynnym przejściu przez spożywcze i kosmetyczne dobrnąłem do wyłożonych na gazecie ryb, których odór mnie prawie zwalił z nóg, ale rzutem na taśmę udało się wyjść ze strefy frutti di mare i trafić na kordy, gdzie początkowa konsternacja przerodziła się w keszerski instynkt. Moim błędem było nieprzeczytanie opisu przed poszukiwaniem, ale zdając sobie sprawę, że nie ma szans ukryć w takich warunkach nawet mikrusa, postanowiłem zaczerpnąć języka u sprzedawcy butów Youssefa, który jak się okazało był… strażnikiem kesza.

Sympatyczny rzemieślnik produkujący skórzane obuwie niejednego poszukiwacza już w swoich progach gościł i niejeden raz logbook wymieniał, dlatego też znalezienie okazało się być dość ciekawym spotkaniem. Oczywiście przy okazji można było nabyć skórzane buty za „special price for geocachers”. I tutaj naszła mnie refleksja, jak owy kesz miałby się w Bulandzie, Polsce znaczy się. No bo rzecz jasna komercja i na dodatek potrzebna jest interakcja z innym człowiekiem. Generalnie kontrowersje i spory gotowe, ale z drugiej strony ponad 260 niebieskich serduszek nie wzięło się znikąd. Dla porównania starszy o 4 lata Wawel ma nieco ponad 210 FP, a przecież jest zdecydowanie bardziej regulaminowy 😉 Podobnie rzecz się miała ze skrzynką Al Baraka, która była najbardziej estetyczną skrzynką znalezioną przeze mnie od naprawdę długiego czasu (ilość FP od 2016 roku – ponad 190). Refleksja na temat restrykcyjności regulaminu GC była nieunikniona, ale co kraj to obyczaj, więc ruszyłem dalej, z nadzieją, że większość Marrakeszu się do mnie uśmiechnie, gdy nadejdzie koniec mojej wizyty.

 

W Marrakeszu znajdują się dwa EC (Sandstone in Koutoubia Mosque oraz Marraquexe in Menara), które okazały się być dla mnie, jako niezbyt oswojonego z tym rodzajem keszy poszukiwacza, do bezbolesnego przejścia. Ogrody Menara były nieco przereklamowane i tylko obecność dwóch skrzynek wynagrodziła mi podróż do tego XII wiecznego gaju. Podobnie, bez większych emocji podejmowałem kesze przy Red Scarlet Casa czy Teatrze Royal. Zakończeniem geocachingowej uczty było znalezienie skrzynki, którą opiekował się sprzedawca tkanin.

 

Marrakesz żegnałem z 9 znalezieniami na koncie oraz zmianą w moich osiągnięciach (kolejny kraj do kolekcji, zmiana skrzynki najbardziej wysuniętej na zachód i południe), patrząc z zachwytem na tamtejsze lotnisko, które wydaje mi się najładniejszym portem lotniczym, na jakim do tej pory byłem. Nie wiem dlaczego nie dostrzegłem tego zaraz po przylocie. Może dlatego, że taksówkarz uzmysłowił mi, że nie zarabiam w Euro? Podróże kształcą.

 


Notice: compact(): Undefined variable: limits in /home/platne/serwer144353/public_html/wp-includes/class-wp-comment-query.php on line 853

Notice: compact(): Undefined variable: groupby in /home/platne/serwer144353/public_html/wp-includes/class-wp-comment-query.php on line 853

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X